piątek, 12 września 2008

Rozdział I
PEA


Poranek był mglisty i zimny. Największą bolączką wagarów jest to, że człowiek nie ma co z sobą zrobić. Tak więc Rysio i Cysio pewnym krokiem szli przez świeżo wyremontowany park, w którym wstawiono nowe drzewa. Po parku spacerowali przechodnie, którzy w przeciwieństwie do chłopców chodzili w kółko, tam i z powrotem. Rysio i Cysio natomiast wędrowali naprzód. Była tu blondynka na szczudłach z różowym pudelkiem i różową torebką, za nią szedł mężczyzna podobny do niedźwiedzia. A gorzała wystawała z jego kieszeni i podkoszulek jego nie przykrywał nawet połowy tłustego i owłosionego bebecha. Był też rektor uniwersytetu o następujących przymiotach: okulary, książka, zaczesane włosy, kurduplowaty wzrost. Wszyscy oni chodzili dookoła.
Idąc Rysio i Cysio dostrzegli nieopodal ławkę, a na niej chłopca, a wokół niego motłoch – największy ich wróg. Ujrzany chłopak darł się w niebogłosy.
-Aaaaaaa! Aaaaaaa!
Rysio i Cysio spojrzeli na siebie. Już wiedzieli, co muszą zrobić. Podeszli więc do chłopaka i usiedli, jeden z jednej, a drugi z drugiej jego strony. Chłopak był niemiłosiernie brzydki i pryszczaty. Głowa jego była łysa, pomijając wystające trzy kędziorki, pryszcze zaś jego były jak wulkany.
- Co jest, ziom? – zapytał pewnie Rysio, choć przerażał go kompletny brak kontaktu ze światem osobnika, do którego się odezwał.
- Aaaaaaaaa! – i słyszeli zgrzyt, płacz i lament. – Aaaaaaaa!
- Co jest, ziom? – tym razem spróbował Cysio. Motłoch obserwujący całą sytuację zaczął niby to niewidocznie nadstawiać uszu.
- A bo ona…. Aaaaaaa – znów płacz. – A bo ona…. Aaaaaaa! Ona… Aaaaa! – znów płacz. – Ona mnie nie kocha, aaaaaaaa! – no i płacz.
Rysio i Cysio znowu spojrzeli na siebie. O, tak! Znów wiedzieli, co muszą zrobić. Oto mieli osobnika, z którym trzeba było iść na piwo.
- To jest Cysio – powiedział Rysio.
- A to Rysio – dorzucił Cysio. – I idziemy do Baniaka. A ty kto jesteś?
- Romeo – odparł chłopak, po czym w trójkę wstali i ruszyli do pubu. Motłoch skwitował to tylko cichym, pełnym zawodu „Oooo…”.
A Baniak był tym miejscem, gdzie spotykały się wszystkie problemy świata. To tutaj politycy podejmowali najważniejsze decyzje, tu wydawano najważniejsze sądowe wyroki, tutaj rozmawiano o globalnym ociepleniu i głodzie, o nowych liniach metra w stolicy, tutaj przesiadywali Platon, Sokrates, Seneka, Kartezjusz, Augustyn za młodu. To Baniak był prawdziwym Olimpem. Był też miejscem, w którym rozmawiano o rzeczach tak zwykłych, jak zwykłe było przecież zakochanie.
Chłopcy usiedli w rogu na miękkim, czerwonym fotelu. Dziś w Baniaku ruch był średni, ale i tak poznali tego sławnego księdza z telewizji i aktorkę, której ostatnio na scenie wypadła jedna pierś z obudowy.
Spokojny Barman, który od razu rozpoznał chłopców, już zaczął nalewać do kufli piwo. Barman był osobą powszechnie szanowaną i znaną. Z pewnością był jednym z filarów demokracji, bo jeśli ktoś nie miał już kompletnie z kim pogadać, to Spokojny Barman zawsze kwitował wypowiedzi lamentującego spokojnym „tak”, lejąc spokojnie kolejne piwo lub szykując drinka. „Tak, panie Bonaparte, pod tą Moską musiało być ciężko”, „tak, panno Levinsky, ktoś musiał to wreszcie zrobić”. Spokojnie przyniósł piwo do stolika chłopców i odszedł oczywiście spokojnie.
- No, stary, to w czym problem? – zagadał znowu Rysio. Romeo był nieco zszokowany, kiedy wszedł do Baniaka, ale już mu przeszło. Jego mina była co najmniej grobowa, a wielkie, czerwone oczy pełne łez.
- No bo ona mnie nie kocha! – jęknął z pretensją. – Ona mnie nie, a ja ją tak!
„Ociemniały, kompletnie ociemniały i zaślepiony” – pomyślał Rysio.
„Ślepy, kompletnie ślepy i ociemniały” – dopomyślał Cysio. Spojrzeli na siebie i Rysio stwierdził:
- No to nie ma innej rady. Napij się – i podsunął kufel z piwem bliżej Romea. Ten posłusznie złapał za uchwyt i haustem jednym wypił piwo. – Możesz o tym opowiedzieć jeśli chcesz – dodał Rysio, choć mógł to być błąd.
- Bo ona… powiedziała, że jestem brzydki i że w ogóle nie tak to miało być i że mnie nie kocha i że nie chce mnie znać, Aaaaaa!
- To po co ją kochasz? – zapytał Cysio.
- No jak to po co… - tu Romeo zrobił kretyńską minę. – Z miłości, oczywiście.
I nagle, zupełnie niespodziewanie, rozstąpił się sufit i niebo. Z nieba leciał mały, goły człowieczek, któremu za spadochron robiła czerwona szata. Wylądował gładko przed samym barem, nie wzbudzając nawet zainteresowania większości tu obecnych. Szybko przepasał się swoim spadochronem i ubrał na głowę kaptur. Wartkim krokiem ruszył do stolika chłopców.
- Co jest, panowie? – ochrypniętym głosem odezwał się. – Macie ochotę na coś mocniejszego? Mam nowy towar… Przypadkiem podsłuchałem, że ktoś tu ma mały problem, więc pomyślałem, że pomogę… Spoko, chłopaki, daję wam to za free… Pierwszą porcję, znaczy się…
- Spadaj – rzekł zdecydowanie Cysio.
- Ale, ale! Mogę wam pomóc. Która to ta dziewoja wykwintna? Zapodacie jej trochę mojego proszku i nie oderwie oczu od tego brzydala, co tu z wami siedzi. I wszyscy będą szczęśliwi. No, to jak będzie, chłopaki?
- Co to za proszek? I kto ty jesteś? – Cysio starał się być miły.
- Ja… jestem indyjskim mnichem, Watsjajana, miło mi. To co mam, to świeżutka, prosto z uprawy, przed chwilą mielona, jeszcze ciepła fenyloetyloamina. Mówię wam, towar cacy, sprawdzony.
- I powiadasz: podać to tej lasce i będzie jego?
- Dokładnie.
Wtedy Watsjajana wyciągnął mały woreczek z naklejką „PEA”, rzucił go na stolik i odszedł. A chłopcy znów wiedzieli, co mają zrobić.
- Siedź tu, Romeo, i czekaj. Sprowadzimy ci tą laskę i będzie twoja. Powiedz tylko, jak się nazywa… - powiedział Rysio.
- Julia. Na imię ma Julia.
I wyszli chłopcy z pubu, zostawiając pryszczatego Romea. Poszli do sklepu, ażeby zakupić niezbędne do wykonania planu zaopatrzenie. Gdy wyszli, zauważyli znów zebrany motłoch, tym razem była tam wyłącznie płeć męska wraz z jedną tylko kobieta, która siedziała w czerwonym ferrari. Oni krzyczeli „kocham cię, Julia, kocham cię!”, ona zaś kokietowała ich swoim uśmiechem, na który składały się wielkie, rybie, czerwone usta, zęby i dwie dziury.
„Oni kochają jej samochód…” – pomyślał słusznie Rysio, gdy ujrzał, jak wygląda Julia.
„…i jej bogatego ojca, Kapuleta, który go kupił” – dopomyślał Cysio.
- Pssst! Pssst! – zasyczał Rysio, a Julia odwróciła się. – Możemy cię prosić na słówko?
Julia wydała z siebie długie i skrzekliwe „oohh”, ale wyszła z samochodu i podeszła do chłopców. Jej krok był niczym rozbujany na sztormie statek. Różowa, lateksowa i przylegająca do ciała sukienka świeciła sama w sobie niczym uliczna latarnia, a pod nią – jak gdyby cztery arbuzy: jeden niżej, dwa wyżej, a jeden zamiast głowy.
- Mamy towar – odezwał się do niej Cysio i usłyszał tylko „oohh”. – Piszesz się?
Tego z pewnością nie proponował jej żaden z adoratorów zgromadzonych pod ferrari.
- Oohh! Jasne!
„Cóż, z kretynką poszło łatwiej niż mógłbym przypuszczać” – pomyślał Rysio, po czym chłopcy zaprowadzili Julię do Baniaka, nie usiedli jednak z Romeem, ale przy stoliku naprzeciwko niego.
Chłopcy wyciągnęli trzy woreczki, a jeden z nich miał naklejkę „PEA”. Ten właśnie trafił się przypadkiem Julii.
Proszki posypały się na stolik i każdy zrobił sobie własną kreskę. Wszyscy jednocześnie wciągnęli je do nosa. I stało się. Wtem padły te słynne, szekspirowskie słowa:
- Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo? – rzuciła Julia, a głos jej był niczym warkot silnika. W jej oczach widać było esencję napalenia. – Wyrzeknij się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Po czym Julia wstała i rzuciła się na Romea. Na jego twarzy z podniecenia zaczęły pękać wszystkie pryszcze. Ona zaś kompletnie oszalała. Byli jak dwa małe kotki. Albo raczej jak dwa dzikie tygrysy. Nie. Jak ogier i klacz. No, po prostu jak zwierzęta.
Z nieba znów spadł Watsjajana i na podstawie obserwacji działań Romea i Julii napisał Kamasutrę.
- Kto jest ślepy, on czy ona? – zapytał Rysio Cysia.
- Nie wiem. Ale chyba nie musieliśmy wciągać tej mąki do nosa, bo ona i tak dałaby się wrobić – odparł mu Cysio wyciągając chusteczki, żeby przetrzeć nos.

„Jakie to głupie – pomyślał Rysio – że człowiek czasem tak szaleje i nad tym nie panuje. Jakie to głupie, że sam często wplątuje się w takie sytuacje, które sprawiają mu ból. Czy to jest miłość? Czy kiedy człowiek czuje, że nie wytrzyma ani jednego dnia dłużej bez kogoś – to jest miłość czy proszek od mnicha? Kto tym rządzi? My, czy coś w nas?”
„Czemu – dopomyslał Cysio – czasem brniemy w to, co skazane na porażkę? Co daje nam taką siłę? Dlaczego mówiąc o szczęściu i miłości, mamy na myśli złudzenie szczęścia i ułudę miłości? Co sprawia, że ciągle tego szukamy? Czy przez to, że tego potrzebujemy, nie jest tak, że widzimy to tam, gdzie tego nie ma?”

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Eksplozja.

Ja nie wiem jak na to wpadłeś, nie wiem jak tyś to napisał, nie mam pojęcia po jaką cholerę, ale człowieku, czy ty się zastanowiłeś, jaką krzywdę wyrządzasz innym? Czy ty pomyślałeś o tym, że możesz coś komuś tymi tekstami uświadomić! Zacznij myśleć! A co jeśli ktoś zacznie myśleć?! Skazujesz lud tej ziemi na myślenie! Toż to gorsze niż banicja, gorsze niż taplanie w rozgrzanej smole! Niedobrze. Motłoch zacznie myśleć. Chyba...

Stary, tego mi trzeba. Pisz regularnie! Cysio i Rysio są jak najbardziej moimi kumplami, bo..."Trzeba wypierdalać".

Teraz boję się o swoja karierę pisarską. Ehhh

Unknown pisze...

co wy macie w tych głowach...

Unknown pisze...

"Co mam począć?
Stanę się zgorzkniały i stracę zaufanie do ludzi,
bo zawiódł mnie jeden człowiek.
Będę ział nienawiścią do tych,
co odnaleźli swoje skarby,
bo ja sam nie dotarłem do mojego.
I zawsze będę dbał tylko o tę odrobinę, którą posiadam,
bo jestem za maluczki by mieć cały świat."
Paulo Coelho.

Niektórzy wolą chodzić w kółko po parku,
niż wędrować naprzód.
Nie wiedzą, że tak naprawdę nie liczą już na miłość, lecz na Watsjajana.
Ale czarodziejski proszek jest tylko złudzeniem, a złudzenie nigdy nie przyniesie szczęścia.

Tylko co z tym wszystkim zrobić mają
Rysio i Cysio?...

Anonimowy pisze...

zero moich komentarzy albowiem do poziomu tutejszego mi brak dużo.

proszę tylko o kontynuacje.