środa, 10 września 2008

Wstęp


Poniedziałek. Wrzesień. Szkoła. Do klasy weszli kolejno: Rysio, Cysio, Gruba Stara Baba, Kalina i Balbina. Po nich wszedł motłoch, poszerzając framugi o dobrych kilka metrów.
Rysio z Cysiem usiedli w ostatniej ławce, oczywiście z niemałymi problemami. Miesiąc wcześniej musieli dzwonić do szkoły, ażeby zamówić rezerwację miejscówek. Wielki Bogdan, odziany zawsze w białą, nienagannie czystą koszulę, czarne, materiałowe spodnie, lakierki, z chustą przerzuconą przez rękę, co prawda oczekiwał i pilnował miejsc, ale chłopcy i tak musieli wyrzucić z obleganej ostatniej ławki wiele rzeczy, które ktoś zdążył już tam usadowić. A były to: torebka razy cztery, osiem futer z norek, szalik króliczy, kozaki, pięć złotych, laptop, szminka, stos lusterek, waciki. Uporawszy się więc z bałaganem, a zajęło to dzień cały z kilkoma minutami, chłopcy zostali zapytani przez Wielkiego Bogdana, który, jak miał to w zwyczaju, odezwał się głosem miłym i delikatnym:
- Rezerwacja była?
- Była! Była! Była i jest! – odkrzyknął jeden, nawet nie było wiadomo który, bo rumor w klasie trwał od wczoraj.
Usiedli więc dwaj ci młodzi ludzie, prostując plecy i kładąc ręce na kolanach, ażeby wyglądać co najmniej jak w kościele. W oczekiwaniu na pierwsze słowa Starej Grubej Baby, która od wczoraj czekała aż wszyscy usiądą, wprowadzili się w nieuleczalny stan bezmyślenia, wymagany przecież w tym przybytku od czasów pradawnych.
- A więc dzieci! Dzieci, Dzieci!
Czy to burza? Nie. Samolot uderzył w budynek? Nie. Woda się zagotowała? Nie, Nie. I nie był to Superman. To Stara Gruba przemówiła.
Przemówiła, tak, przemówiła! Aż zahuczało.
- Drogie, jak już mówiłam, dzieci! Bla Bla Bla. Uczyć. Słuchać. Bla Bla Bla. Pierdzieć w stołek. Bla Bla Bla. Sprawdzian, sprawdzian! I pytanie, przy tablicy! Sprawdzian!
Głos jej muskał delikatnie uszy wszystkich zgromadzonych. To ta poezja, to ta sztuka, przepełniona emocją i czystym liryzmem, idealnie piękna i kojąca, to te słowa, ten głos, tak! Mówiła dalej:
- Dwa razy można się nie przygotować do lekcji, dzieci, drogie dzieci. Zapiszmy temat: człowiek jako jednostka samotna, skazana na porażkę, która czasem trafia na wielki kamień i uderzając o niego zatrzymuje się, w chwili wytchnienia łudząc się, że oto właśnie nadeszło szczęście. Człowiek jako jednostka, która zagubiła się w przestrzeni społecznej, tworzonej przez niego samego. Człowiek jako jednostka, która sama, dobrowolnie, ogranicza się w miliardach spraw, później na to narzekając i przez to ginąc. Człowiek jako jednostka dążąca do wolności i zabierająca wolność. Człowiek jako jednostka skazana na poplątanie w świecie, którego sam jest częścią. Człowiek jako jednostka, której nikt nie pytał o zdanie, a ona wmawia sobie, że wszystko jest darem. Człowiek jako jednostka, która czasem traci nadzieję, czasem zyskuje wiarę. Człowiek jako jednostka, u której wszystko zależy od emocji, nawet dla tych jednostek, które tak bardzo się tego wyrzekają. Człowiek jako jednostka, która grając i będąc sztuczną – jest prawdziwa. Człowiek jako jednostka, która żyć musi. Człowiek jako jednostka zaślepiona wszystkim tym, co dookoła, zaślepiona stereotypami, prawdą i kłamstwem, uczuciami, myślą, zmysłami, tym, co dostrzegalne i niedostrzegalne, jednostka, która żałośnie nie potrafi wykroczyć poza samą siebie, a przedstawia się jako wielka. Zapisaliście? Zapisaliście? Kto nie chciał, mógł napisać po prostu: człowiek jako jednostka. Albo lepiej: człowiek - a powiedziała to Stara Gruba wszystko na jednym oddechu.
- Tak, pani profesor – odezwały się miękkim głosikiem jednocześnie Kalina i Balbina.
- Jutro z tego pytam, dzieci, drogie dzieci!
- Tak, pani profesor – odezwały się chórkiem znowu Kalina i Balbina.
Chłopcy spojrzeli na siebie znacząco. W ich głowach zaczęły pojawiać się znowu myśli składające się na logiczną całość. Najpierw pomyśleli, że przecież oni, jako oni, mogli nie być przygotowani do lekcji znacznie częściej. Później zaczęli rozważać podany temat lekcji:
- Trza stąd wydupiać! – rzekł stanowczo Rysio.
- Wydupiać, ale ni ma kaj! – odrzekł na to Cysio, zwracając uwagę na sedno problemu.
- Rysio, Cysio, do tablicy, do tablicy! – znów słychać było samolot, czy też burzę, wiertarkę, młot pneumatyczny, czy cokolwiek innego, czego barwa dźwięku podobna była do barwy dźwięku Starej Grubej Baby.
W tym samym momencie w klasie rozległo się długie i głębokie „Ooooo” – to odezwał się motłoch, na czele z Kaliną i Balbiną.
Chłopcy wstali z miejsc, bo póki co łączyło się to z ich planem. Im bliżej drzwi, szerokich już przecież na kilka metrów, tym lepiej. Podeszli więc posłusznie do tablicy. Stara Gruba stanęła nad nimi, jak gdyby była wyższa o metr cały. Jej wielgachne nosowe dziurki ustawiły się równo i dokładnie: jedna nad Rysiem, druga nad Cysiem. Wydobywający się z nich co chwila świst zaczął być coraz szybszy i intensywniejszy, a poszczególne nosowe włosy poruszały się coraz gwałtowniej. Chłopcy mieli wrażenie, że w tych dziurkach zmieściliby się w całości. Wielka, czarna szata Grubej na chwilę przysłoniła drzwi, obiekt westchnień.
- Coś ty, młody człowieku, powiedział? Coś ty powiedział? Czy użyłeś słowa na… „w”? Czy ty użyłeś tego słowa? Czy uważasz, że lekcja jest nieciekawa? Czy myślisz, że ja nie mam życia prywatnego, że przychodzę tu z własnej woli, żeby obrabiać ci… umysł? Czy uważasz, że kwestia do rozważenia w temacie jest nieistotna? Nieistotna? Nieistotna?
- Nie, pani profesor – odpowiedział Rysio. Momentalnie dziurka nosowa nad nim wydała głośniejszy świst. – To znaczy, tak. Istotna, jest istotna. Problem pani wywodu polega na tym, że, po pierwsze, no nie widzę tam żadnych argumentów, no nie ma no. Po drugie: pani zapewne sama nie wie, co pani mówi, proszę pani. Po trzecie, no do cholery, nudzi pani jak nie wiem. Ja, młody człowiek, ja mam to życie przed sobą, ja dopiero się przekonam o tym wszystkim i chętnie opowiem, kiedy już będę wiedział. Nie chcę książek, nie chcę pani wykładów. Panią! No do cholery, pani myśli, że co ja jestem? Rzecz jakaś?
- W istocie cała sprawa sprowadza się do tego, że nie chce nam się tego słuchać, na dodatek patrząc na rozwydrzony motłoch i takie – zawtórował mu przyjaciel. Oczy Starej Grubej zrobiły się na te słowa niesamowicie ogromne. Na jej wykwintnej i gotowej wykrzyczeć życiowe prawdy twarzy nie rysowała się żadna nutka zrozumienia.
- Ale proszę pani, proszę pani… - Alina i Balbina, znów razem.
- Cisza! Rysio, Cysio! Bla Bla Bla. Bezczelni. Bla Bla Bla. Głupi. Bla Bla Bla. Młodzi i niedoświadczeni.
Rysio i Cysio stali pod tablicą udając, że słuchają. W rzeczywistości jednak układali w głowach plan. A był to plan nie tylko na najbliższe kilka chwil, ale na całe życie. Faktem jest, że to co ich męczyło, określić można nudą, albo też skrajną bezsilnością połączoną z nagłym opadem rąk, w celu jak najszybszego zapadnięcia się pod ziemię.
- Rysio! Cysio! Bezczelni! Bezczelni! Wydupiać mi z klasy! W-y-d-u-p-i-a-ć! Będziecie musieli o tym wszystkim myśleć, będziecie musieli! – nozdrza i oczy Starej Grubej były teraz tak wielkie, że zajmowały większą część sali. Motłoch musiał wstać z miejsc i tłoczyć się pod tylnią ścianą, żeby Stara mogła się swobodnie zdenerwować. – Nie ominie was to, nie ominie! Człowiek! Jednostka! Człowiek! W-y-d-u-p-i-a-ć! To będzie wasza kara, tak! – z jej falowanych, wielkich, aczkolwiek krótkich loków wyrosły nagle dwa czerwone rogi. Jej głos zamienił się w prawdziwie szatańską indoktrynację.
„Tak, to poezja” – pomyśleli chłopcy.
- Wychodzimy? – zapytał Rysio Cysia.
- Wychodzimy. Tylko uważaj na nią, bo pęknie – ostrzegł Cysio przyjaciela, po czym obaj ruszyli w podróż między wielkim balonem, przypominającym Starą Grubą, a legendarnymi już szerokimi drzwiami.
Przeciskający się do wyjścia chłopcy napotkali jeszcze na swej drodze Wielkiego Bogdana, jak zwykle w kelnerskim przysposobieniu.
- Panowie dokąd, jeśli można zapytać? – delikatnie i grzecznie, sprawiając wrażenie, że z czystej ciekawości, odezwał się.
- W świat, proszę pana, w świat – rzucił Cysio. Rysio powtórzył:
- Tak, w szeroki świat, proszę pana.

Brak komentarzy: