niedziela, 22 lutego 2009

Rozdział IV
Zaprowadza pokój


A z pół roku minęło, jesień cała i zima prawie. A działo się rzeczy różnych. Rysio siedział w swojej bańce wirując w kosmosie. Bańka jego była przeźroczysta, a ściany jej były jak z wody. Siedział i wstawał co chwila, albowiem nie miał co robić. Myślał już bowiem na tyle długo, że myśleć mu się odechciało. A bańka była w kosmosie. I patrzył Rysio na planetę swoją z oddali, i gwiazdy widział różne bliżej, i słońce, księżyce i planety inne. A zerkał ciągle na stary dom swój. Bańka natomiast leciała szybko do celu nieznanego.
A kosmos był cichy, i Rysio nie słyszał oddechu swojego. A nie myślał Rysio jak oddycha.
Planeta jego była daleko i Rysio, mimo całej swej wewnętrznej złości i nienawiści na wszystko co się rusza lub chociażby zbudowane jest z materii organicznej, spoglądał z utęsknieniem i wilgotnymi oczami. Albowiem pytał się w duchu: „O co chodzi?”
A Rysio miał spokój pierwszy raz w życiu. Albowiem bańka jego wolna była od motłochu. Ni szmer, ni szelest nie zakłócały spokoju. A Rysio wiedział, że kosztem motłochu został sam, nic bowiem ani nikt nie mógł wejść do jego bańki.

Na planecie Rysia zaś trwała wojna. A wojna to była straszna: oto Żydzi bili się z Arabami, murzyni z białymi, pedały z klechami, amerykanie z terrorystami, chłopcy z dziewczynami, chłopięta z chłopcami. A kule latały w powietrzu, a czołgi jeździł po ulicach. I bomby atomowe wybuchały co dzień, a uderzały one dokładnie w cel niszcząc przy okazji pół świata.
I była to wojna straszna. Bili się wszyscy. A krzyk i płacz i zgrzytanie zębów niósł się po świecie. A matrony płakały nad sobą i synami swoimi, kiedy tylko nie były zajęte pościgiem zbirów, uzbrojone w balkoniki i protezy.
A na wojnie był Cysio i Cysio był na wojnie. A była to wojna bez sensu, albowiem nikt już nie pamiętał o co walczy. A Cysio strzelał, bo mu kazali. Nie, sam już nie wiedział, czy mu kazali, czy też strzela, bo czuje się bezpieczniej. A był syf dookoła, a Cysio szukał spokoju. I strzelał Cysio i walczył o coś. A nie widział Cysio sensu, lecz robił to. I czuł Cysio spokój, kiedy strzelał, nie zwracając uwagi na to, czy trafia.
A motłoch zawadzał tu co chwila, strzelając na oślep i wchodząc na linię ognia. A był motłoch jak kłąb dymu atomowego.

Wojna zaś zaczęła się tak. W pokoleniu pierwszym walczyli o przetrwanie. Pokolenie drugie zaś walczyło o ogień. Trzecie pokolenie za cel miało zabawę i wyuzdanie. Czwarte natomiast modlitwę, wyprawy krzyżowe i udowadnianie racji. Piąte pokolenie odkrywców i artystów. Szóste i siódme, i tak dalej, robiło różne dziwne rzeczy, aż nastało pokolenie Współczesne. Ówczesne.
Pokolenie Współczesne – Ówczesne stanęło w miejscu. A upadło mu wszystko, co stać powinno. Upadło myślenie i emocja, upadła siła i samodzielność, upadło poszukiwanie celu przez poszukiwanie celu. A nie mogło sobie radzić pokolenie bez celu. Począł zatem strzelać jeden do drugiego, albowiem nie umiał znaleźć celu.

I strzelał Cysio. I modlił się. A myślał Cysio o tym, jak być powinno. Kobieta winna czekać na niego z utęsknieniem, a stadko dzieci wypatrywać z okna. A winien od wrócić w chwale i pokazywać mnóstwo odznaczeń.
Lecz opamiętał się Cysio po chwili i stwierdził: „Nie ma tak. Patrz, Czesławie, na to co jest wokół ciebie. Patrz wyraźnie i staraj się oceniać to samodzielnie i trzeźwo. Tak, trzeźwo.” A widział Cysio tylko strzały, syf i chaos. A było wokół czerwono, gorąco, pochmurno.
I wyglądało wszystko jak apokalipsa.

A byli też Bezbronni. I byli oni zabijani, albowiem byli bezbronni.
Cysio zatrzymał się. Rzucił broń. Wszystko dla niego ucichło. Powoli rozglądał się dookoła. Zobaczył śpiących ludzi. Leżeli przykryci sobą. Ciała ich były białe, a chłód poczuł Cysio na twarzy. A byli oni już kupką i nic po nich nie zostało. I milczał Cysio. I zapłakał.
A był Cysio sam. Zastanawiał się, gdzie jest Rysio, choć wiedział Czesław, że dzieli ich bańka, a oddala kosmos. I myślał: „Na cóż on mi teraz? Niepotrzebny. Nie pomoże. Nie poczuje tego, co ja. Zostawił mnie, albo to ja zostawiłem jego. Nie poczuje tego co ja czuję.”

A z nieba wyjrzało słońce. Pokój został zaprowadzony, bo wierzył jeden człowiek drugiemu, a wszyscy na wszystkich się zawiedli. „Bo jest człowiek zawsze sam. Bo to, w co wierzy, to teraz dla niego tylko wiara. Niepewność. To dla niego nie istnieje. To tylko wiara. Jak łatwo zawieść się, wierząc w cokolwiek: w człowieka, w Boga, w miłość, w gniew, pokój, zaufanie, istnienie, cel” - myślał w bańce swojej Rysio. A tęsknił Rysio za przyjacielem, choć bańka ich dzieliła, a kosmos oddalał.

A Cysio stał i płakał. Bo walczył, a nie wiedział o co. I Rysio w bańce płakał, patrząc na planetę, albowiem odleciał i nie wiedział dlaczego.
Nie uciekł bowiem Rysio przed wojną, lecz przed samotnością. W samotność. Albowiem przyśpieszyć chciał procesy wszystkie naturalne – wzajemnego się zostawiania. Bańka była zaś jego ochroną gdy potrzebował odlecieć.
Lecz wiedział Rysio, że nie może zostawić przyjaciela.
A myślał Cysio gdzie leci Rysio.

I powróciła bańka na planetę. I nie dowiedział się Rysio dokąd leci jego bańka. I zobaczył Rysio przez bańkową wodę Cysia płaczącego i ciała leżące, i zgliszcza, i zniszczenia.
A spojrzał Cysio i zobaczył przyjaciela. I nie miał mu za złe, że odleciał. Poczuł obojętność, gdy zadał sobie pytanie: „Czy jestem sam, czy z kimś? Czy zawsze jestem sam? Czy może tylko ja ciebie zostawiłem, albo ty mnie.”
I długo patrzyli Rysio i Cysio na siebie myśląc nad tym. A była jeszcze bańka i kosmos.

I widział Rysio ciała, zgliszcza i Cysia. I zastanawiał się Rysio: „O co chodzi?” I tęsknił za przyjacielem poprzez bańkę i kosmos.
A wojna zaprowadziła pokój. I nie było już nic dookoła.




(pictures: http://www.spiritualteachers.org/images/fountain.jpg >Aronofsky "Fountain"; http://i19.photobucket.com/albums/b169/coolmohan/Blogforpeace/MATTE-POST-APOCALYPSE-V03.jpg)